Warzenie odbywało się z 29 na 30 stycznia, z piątku na sobotę, ponieważ w sobotę następnego dnia musiałem jechać do rodziny. Ostatnie dwa tygodnie obfitowały w duży ruch związany z pracą zawodową no ale wreszcie po dłuższym czasie udało się wieczorem przysiąść i opisać to co się działo podczas całego procesu.
Liczby i miary słodów oczywiście odeszły od tego co było zaplanowane, na szczęście bardzo nieznacznie i na korzyść. Po zważeniu całego słodu czekoladowego okazało się, że zostało mi go 843g więc postanowiłem wsypać wszystko, żeby nie zostać z bezużyteczną końcówką. Mniej za to postanowiłem dodać barwiącego – 300gram i karmelowego, 400gram. Zależało mi na ciemnej barwie ale nie chciałem żeby nuty paloności zdominowały smak a nie zależało mi na czarnej barwie tak bardzo. Czarnym, wpadającym, pod światło w brąz, równie mocno bym się zadowolił. Nawet fajnie by było jak by kolorem przypominało czekoladę. Karmelu dałem mniej, żeby czekolada miała szansę wybić się na pierwszy plan.
Pozbyłem się zatem pozostałego słodu Pale Ale. Bardzo dobrze. Zacieranie przebiegło dość przyjemnie, powoli wsypując słód wahania temperatury nie były tak duże, w granicach 1 stopnia co przy tym termometrze myślę jest wartością całkiem akceptowalną. Oczywiście patent z linką z nici sprawdza się nadzwyczaj dobrze.
Mycie ponownie ograniczyło się do taniego płynu do mycia naczyń, którego jednak dość sporo schodzi. Wyjaławiane rzeczy były wrzątkiem prosto z czajnika. Do wysładzania musiałem się naprawdę nieźle namachać, zawiesina była gęsta było jej dużo. Wpadłem na pomysł przygotowania sobie stanowiska tuż obok garna aby nie chodzić z surowcem tylko ewentualnie, żeby wystarczyło się obrócić. Pod fermentor do wysładzania podłożyłem cztery pojemniczki tak aby na krześle zmieścił się drugi, do filtratu.
Oczywiście dwa pierwsze litry cofnąłem do ponownego przefiltrowania. Tak na wszelki wypadek. Zamiast pokrywy skonstruowałem z folii spożywczej baldachim, żeby żadne niepotrzebne kurze czy inne pyłki nie wkradły się do środka. Niespodzianką było to, że bardzo przyjemnie się filtrowało. Drugi co do wielkości garnek w domu nastawiłem z wodą do wysładzania. Wysładzałem i wysładzałem. Przygotowany byłem na to, ze potrwa to długo i tak też było, jednak tym razem nie było to zaskoczeniem. Zaskoczeniem była jednak ilość produktu którą otrzymałem z wysładzania. Brzeczki było już prawie 25L a to leciało ciągle i w ciąż wzbogacane o 13*Blg. Gdy zapełniłem fermentor i pojawiła się perspektywa, że nie zmieści się to do kociołka postanowiłem nastawić drugi garnek. Pierwszy spokojnie zaczął nabierać temperatury, ja w tym czasie wysładzałem resztę. Pomysł był taki aby słabszą odparowywać i uzupełniać o wysłodzony jeszcze cukier. Proces zakończyłem na poziomie 3*Blg – stwierdziłem, że obydwa garnki pełne i nie ma potrzeby męczyć się dalej.
Zatem od tej pory mamy dwie warki z jednego zacierania. Takie rzeczy. Drugą postanowiłem przyprawić wyłącznie jednym chmielem – Centenial. Zostało mi go sporo, jest uniwersalny a po sensorycznej próbie aromatycznej stwierdziłem że charakteryzuje się ładnym złożonym i intensywnym zapachem. Tak więc eksperymentalna warka będzie ciemnym czekoladowym Centenial Single Hop’em. Wybornie. Do pięciolitrowej warki dodamy go 5g na goryczkę i 7g na fermentację cichą.
Pozostało wrzucić zaplanowane ilości na aromat, dogotować do końca zgodnie z wymyśloną recepturą. Pozostałe czynności wykonane tej nocy opisze w kolejnym wpisie ponieważ chciałbym porozprawiać odrobinę nad wykoncypowanym i wypróbowanym „tą razą” sposobem na szybkie schładzanie więc serdecznie zapraszam do czytania 🙂